OLA PIETRUSIEWICZ
Nasza historia zaczyna się dość banalnie, jak wielu rodzin w naszym kraju. Mamy zdrowego syna, stabilne życie i wielkie plany na przyszłość. To wszystko legnie w gruzach w 2017 roku, kiedy na świat przychodzi córeczka. Nasza wymarzona, wyczekana, wspaniała Aleksandra.
Wielkie marzenia schodzą na drugi plan, a my zaczynamy walczyć o to, co najważniejsze. O życie. Nasz dramat zaczyna się kilka godzin po porodzie, kiedy niczego nieświadoma zauważyłam, że Ola zaczyna sinieć. Z każdą godziną coraz bardziej. Zaniepokojona włożyłam dziecko do wózka i zawiozłam do pielęgniarek. Jak to możliwe, że dziecko z 9 punktami w skali Apgar, okazuje się być bardzo chore? Nagle okazało się, że o Oli życiu decydują godziny, może minuty i bez fachowej pomocy umrze? Tylko dzięki czujnej Pani doktor w szpitalu, która zdecydowała, że trzeba podać jej lek ratujący życie, Ola dziś jest z nami.
W czasie ciąży nic nie wskazywało, że może być coś nie tak. Mieliśmy zdrowego 6-letniego syna, Marcinka. Miałam wtedy 27 lat, byłam okazem zdrowia. Nikomu wtedy nie przyszło do głowy, że coś może być nie tak. Ciąża rozwijała się prawidłowo. Dlatego lekarz prowadzący stwierdził, że badania prenatalne są zbędne. Oleńkę urodziłam siłami natury, 15 kwietnia 2017 roku. Ważyła niecałe trzy kilogramy i mierzyła ok. 50 cm.
Kilka godzin po porodzie pogotowie zabrało ją do specjalistycznego szpitala, oddalonego od mojego o 30 km. Dwa dni. Tyle trwała nasza rozłąka, niepewność, strach. A dla mnie to były wieki. Nie rozumiałam, co mówią do mnie lekarze, gdy tam dzwoniłam. Więc jak tylko mój stan był na tyle dobry, od razu pojechałam do Oli.
Pierwszy raz zobaczyłam ją w inkubatorze, oplecioną w mnóstwo małych kabelków, podłączoną do respiratora. Taką malutką, bezbronną. Padła diagnoza: HRHS. Nic wtedy mi to nie mówiło. Lekarz dawał Oli nikłe szanse na przeżycie. Była w złym stanie. Nie oddychała sama, nie trawiła pokarmu. Mogliśmy z mężem tylko czekać. Miałam wtedy wielką nadzieję, że jednak Ola da radę. Pomimo tego co mówią, że jednak się zbierze, że znajdzie w sobie siłę i zawalczy o życie.
Lekarz powiedział nam na czym polega wada serca Oli. Opisał nam przebieg leczenia, powiedział że będzie musiała przejść trzyetapowe korektę wady. Byliśmy przerażeni. W międzyczasie znalazłam rodziców dzieci, który przeszli już to, co my. I żyją prawie normalnie. Z niewielkimi odstępstwami w życiu codziennym od zwykłych rodzin. Było to dla mnie wtedy wielkie wsparcie i do tej pory im wszystkim bardzo za to dziękuję.
Po trzech tygodniach Olę przewieziono do specjalistycznego szpitala w Łodzi. Do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Tam w pierwszym miesiącu życia wykonano pierwszą z trzech operacji. Moja dzielna córeczka bardzo dobrze poradziła sobie, szybko wróciła do zdrowia, czym nas wszystkich bardzo zaskoczyła. Jej stan z dnia na dzień się poprawiał.
Po dwóch miesiącach spędzonych w szpitalu wróciliśmy do domu. Trochę niepewni, przerażeni, bo przecież nikt tak do końca nie przygotował nas na to, co będzie w domu. Było pełno obaw. Co przyniesie pierwsza noc, pierwsza infekcja? Nasza córeczka jednak radziła sobie z przeciwnościami bardzo dobrze. Czekaliśmy na kolejne operacje i cieszyliśmy się wspólnymi chwilami.
Ola w przyszłym roku skończy 5 lat. Dziś jest już po trzech planowanych operacjach. Ostatnią przeszła w kwietniu 2021 roku, w przeddzień swoich urodzin. Jak z każdą poprzednią poradziła sobie świetnie. Rozwija się bardzo dobrze. Jest wesoła, psotna i ciekawa świata. A my, rodzice, chociaż każdą wizytę w szpitalu przeżywamy za każdym razem tak samo, i są momenty, kiedy musimy się zmierzyć z tym wszystkim znów, to jesteśmy bardzo szczęśliwi, że Ola jest z nami.
I chociaż nikt jeszcze nie potrafi nam powiedzieć, co przyniesie przyszłość, to mówimy wszystkim rodzicom, którzy są na początku tej drogi, że życie rodzin dzieci z wadą serca nie zawsze jest kolorowe. Ale na pewno piękne.
Olę można wesprzeć, wpisując w PIT nr KRS: 0000270809, cel szczegółowy: Pietrusiewicz, 7980